Czy warto kopać się z koniem?
W moim rodzinnym mieście jest takie powiedzonko „nie warto się kopać z koniem”. Zdecydowanie, koń to potężne zwierzę obdarzone twardymi kopytami i bywa że dość zdecydowanym charakterem. Koń jako ogromne, silne i w gruncie rzeczy dzikie zwierzę, wzbudza mój duży respekt żeby nie powiedzieć nawet lęk. To znaczy uwielbiam obserwować konie kiedy biegną, skubią trawę na łące czy też gnają w wyścigu, ale osobiście raczej nie odważyłabym się dosiąść takiego rumaka. Ja jestem dość niewysoka, one są zdecydowanie zbyt duże i nieprzewidywalne. One mają swój świat, ja swój.
Oczywiście, koń w mojej opowieści dzisiaj jest tylko metaforą, obrazującą jakieś wydarzenia bądź okoliczności, które są poza naszą kontrolą, a od których może zależeć nasza sytuacja. Na przykład pogoda. Kompletnie nie mamy wpływu na to, jaka będzie pogoda. No tak, szamani w południowoamerykańskiej dżungli sądzili inaczej, nawet mieli specjalne obrzędy przygotowane na wywołanie deszczu… Nie jesteśmy jednak Indianami, więc mamy tę świadomość, że na pogodę (jako pojedynczy ludzie, nie mówię tu o globalnych zmianach klimatycznych wywołanych ingerencją człowieka w przyrodę) wpływu nie mamy. Możemy jednak skorzystać z obserwacji meteorologicznych i ubrać się stosownie do przewidywanej aury lub wziąć parasol… Natomiast wściekanie się, że jest za zimno/za gorąco/pada deszcz, grad, śnieg/wieje wiatr jest równie celowe jak kopanie się z koniem… Koń niestety w tym przypadku ma zdecydowaną przewagę. Po prostu ma większe kopyta, a pogoda? Nic sobie nie robi z naszego wściekania się.
Podobnie rzecz ma się na przykład ze staniem w porannym korku aby dojechać do pracy. Szczególnie jeśli dotyczy to sytuacji, że mieszkamy na obrzeżach dużego miasta i musimy dotrzeć do centrum, ponieważ tam właśnie pracujemy… W takich sytuacjach nie mamy wpływu na ruch drogowy, jedynie mamy wpływ na nasze zachowanie. Czy będziemy się bezsilnie wściekać, obrzucać inwektywami wszystkich kierowców podążających mniej lub bardziej sprawnie w tym samym kierunku, czy może wykorzystamy ten czas na posłuchanie ciekawego audiobooka, wiadomości w radio czy naukę języka obcego z płyt CD… Stephen Covey w swojej książce „7 nawyków skutecznego działania”* podzielił się swoim doświadczeniem – uczył się w codziennych korkach języka hiszpańskiego.
Stephen Covey w swojej książce (którą polecam gorąco), napisał też między innymi o bardzo ciekawych zjawiskach. Nazwał je „koło wpływu” i „koło troski”. Koło wpływu to jest wszystko to, na co mam osobiście wpływ. Na przykład, mogę wziąć ze sobą parasol, żeby nie zaskoczył mnie niespodziewany deszcz. Albo mogę zabrać ciekawą płytę do przesłuchania, jeśli istnieje prawdopodobieństwo, że podróż może się przedłużyć. Koło troski – są to te wszystkie sytuacje, które są poza naszym wpływem. Pogoda, zachowanie innych kierowców na drodze, ceny w sklepach czy też ich zaopatrzenie… I teraz najważniejsze: jeśli zajmujemy się rzeczami z koła troski – na które kompletnie nie mamy wpływu – efektem będzie nasza pogłębiająca się frustracja i poczucie kompletnego braku wpływu na cokolwiek. Czyli – kopanie się z koniem. Natomiast, jeśli skupimy się na rzeczach na które mamy wpływ – osiągniemy poczucie kontroli i zadowolenie wynikające ze świadomości kierowania własnym życiem. Co nie oznacza, że mamy sobie konformistycznie siedzieć w naszej tzw „strefie komfortu”, co to, to nie. Przecież możemy poszerzać nasze koło wpływu, aby realnie mieć wpływ na coraz więcej elementów.
Czy pamiętasz sytuację, kiedy wracasz zmęczony do domu po ciężkim dniu, a na klatce schodowej wita cię zapach (delikatnie ujmując) bigosu gotowanego właśnie z zapałem przez panią Jadzię spod numeru 6? Aromat jest tak silny, że przedostaje się wszędzie, do wszystkich mieszkań… Twojego również, chociaż nie przepadasz za bigosem. Sąsiadka jeszcze postanowiła przewietrzyć mieszkanie „na przestrzał” i otworzyła nie tylko okno, ale i drzwi wejściowe do mieszkania, zapewniając wszystkim atrakcje w postaci wąchania gotowanej kapusty. Bajecznie, prawda? Cóż, jest kilka sposobów, na jakie możesz zareagować w tej sytuacji. Po pierwsze – możesz pozostać w swoim „kole troski”, w myślach zwymyślać panią Jadzię i z godnością znosić bigosową torturę wietrząc swoje mieszkanie na potęgę. Po drugie – możesz iść na spacer. No tak, po całym dniu pracy możesz nie mieć na to siły. A możesz też poszerzyć swoje „koło wpływu” i zapukać do sąsiadki… Tutaj też masz dwie opcje: możesz albo dać upust swojej reakcji z poziomu emocji i w krótkich żołnierskich słowach powiedzieć pani Jadzi co myślisz na temat zapachów jakie rozprzestrzenia na całą klatkę schodową, albo… zaskoczyć panią Jadzię mówiąc „no takiego apetytu na bigos mi pani narobiła tymi zapachami, że się pani nie wymiga od poczęstowania chyba wszystkich sąsiadów”. Cóż się może wtedy wydarzyć? Cokolwiek by to było, raczej poszerzy Twoje „koło wpływu” a jednocześnie zachowasz dobre relacje z sąsiadką.
Przykładów można jeszcze mnożyć w nieskończoność. Każdy z nas wielokrotnie był w sytuacji, na którą nie miał bezpośredniego wpływu. Ale czy będziemy irytować się sytuacją na którą nie mamy wpływ siedząc w naszym „kole troski”, czy podejmiemy wysiłek poszerzania naszego „koła wpływu” – ta decyzja należy do nas. Nie warto kopać się z koniem, ale można mu założyć uzdę i zaprzęgnąć na przykład do zaorania pola… Co o tym myślicie?
–
*Stephen R. Covey, Siedem nawyków skutecznego działania, Dom wydawniczy Rebis, 2006